poniedziałek, 26 grudnia 2011

Rozdział II

Sprzęt był już porozkładany. Duff zaczął bawić się swoim basem, grając intro do Różowej Pantery, Slash próbował duckwalkować, grając solówkę do Highway To Hell, Izzy głosił monologi o tym, jak tęskni za swoim beretem, a Steven jadł popcorn chińskimi pałeczkami. Poison patrzyli na to ze wstrętem, mordem w oczach. Zespół zaczął grać. Axl tańczył, niczym Afrykanin przy ognisku, odpędzający duchy, Slash walił się wzmacniaczem w łeb, Duff, korzystając z szału Axla czasem śpiewał do mikrofonu, na nieszczęście osób zgromadzonych.
Poison byli wkurzeni. Bret wiedział, że Gunsi, ten nędzny zespolik był dobry. Bardzo dobry. Ich menadżer szepnął do Breta:
-Choćbyście mieli setki kontraktów, nigdy nie będziecie lepsi od tego, mało znanego zespołu. 
Bret był wkurzony. Na wszystko, a w szczególności na tego rudego imbecyla, Horse, czy jak mu tam. 
Gunsi zeszli ze sceny, żegnani gromkimi brawami. Axl z satysfakcją popatrzył na Breta, rzucając mu wyzwanie. Ten zadygotał ze wściekłością, niczym ofiara padaczki. Wszedł na scene, stał niczym słup. Publiczność rzucała mu pogardliwe spojrzenia, karząc 'Wreszcie zagrać ten koncert do cholery'. Zaczęli wykonywać swój 'Wielllki Hit' pod tytułem "Talk Dirty to Me". W połowie piosenki umalowany Michaels, cały spocony w lateksie przewalił się. Światła zgasły. Na 'wokaliście' ktoś siedział. Ktoś mały, rudy, zachowujący się jak osoba obłąkana. Tak, to był Axl Rose. Wszyscy usłyszeli huk. To Slash zaczął rozwalać cały sprzęt C.C. DeVille'a, po czym skoczył na Niego, wbijając mu ostrogi butów...wiadomo gdzie. Bobby Dall już leżał na podłodze, mając rozwalony bas na głowie, Duff leżał na nim, z satysfakcją paląc papierosa. Matt Smith został powalony na ziemie przez Izzy'ego, gdyż podarł mu on w zażartej bitwie nowy, szary beret. Rikkiego Rocketta Steven już dziabał pałeczkami. Po ewidentnej wygranej, cała piątka uciekła do Hellhouse, opijając zwycięstwo. 
W Hellhouse była urządzana  'wspaniała' imprezę. Axl tańczył z gitarą Slasha, próbując na niej grać. Steven dźgał pałeczkami Ukośnika, muczącego, jak na krowę przystało. Duff skakał na rozwalonej kanapie-boso oczywiście, by nie zabrudzić mebla jeszcze bardziej. Izzy całował i przytulał swój beret, kołysząc się wolno w rytm muzyki...Sielanka.
Lecz nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem. Do Hellhouse pośpiesznie weszło kilku funkcjonariuszy prawa. Już zaczęli z szybkością łapać młodocianych muzyków, gdy jeden z nich ściągnął Izzy'emu beret. Ten w morderczym szale zaczął ganiać, gryźć policjantów, krzycząc:
-JAKIM PRAWEM! JAK TAK MÓŻNA! TO MÓJ BERET! MÓJ KOCHANY BERECIK! NIE MACIE PRAWA GO DOTYKAĆ!
Wszyscy, znający Izzy'ego członkowie zaspołu, zaczęli się odgradzać kanapą, pozostawiając funkcjonariuszy na pastwę wściekłego Izzy'ego. Jego szał osiągnął zenit. Wywalił policjantów  ''domu'', nikt już nie wiedział, co się z nimi stało.           
***
Minął tydzień, pełen libacji alkoolowych w Hellhouse. Axl siedział cicho na podłodze, pisząc koślawe literki na 5-miesięcznym pudełku po pizzy, Slash rzępolił na gitarze cyrkową melodyjkę, Duff bawił się ze Stevenem w ciuciubabkę, Izzy zaś mył włosy, razem z beretem, z myślą, aby był zadbany, niczym ostre ostrogi u przetartych kowbojek Slasha. Cicho nucił pod nosem piosenki autorstwem Joe Perry'ego i ''tej pomarszczonej małpy z Aerosmith''. Axl odezwał się cicho:
-Mam już tekst! Jestem geniuszem! Zawył głośno:
"Oooo Sweet Child O' Mine! Ooo Sweet Love O' Mine!''
Izzy przewrócił oczami. Pomyślał:
"Romantyczny Axl?! On nie wie, co to miłość! Przecież nie nosi beretów! Moher daje miłość, uczy troski. To najwspanialsza rzecz na świecie. Ah...Różowe berety z antenką! Kochane bereciki!"- pomyślał. 
Rozbawiony Duff jadł popcorn spokojnie, podczas, gdy Steven z chustką zawiązaną na oczach próbował Go znaleźć. Obrażony z powodu niepochlepnyc recenzji nowej piosenki Axl zabrał głos:
-Ej, może pójdziemy do klubu Whiskey A Go Go?
-No w sumie dobrze, ale jak ktoś mi ukradnie beret, to Ty mi go odkupisz! -powiedział stanowczo Izzy.
-Dobra, gobra, tylko nie gadaj już o Marianie-nakazał Axl. 
-ON MA NA IMIĘ JOHN!- krzyknął wściekły, aż do czerwoności Izzy. 
- Jeff, mam gdzieś, jak na imię ma Twój beret-płaczliwym tonem odpowiedział załamany Axl. 
-A ja mam gdzieś...Ciebie...ty...ty...ZABÓJCO BERETÓW!- krzyknął oburzony Izzy.
-Ta. Załamałeś mnie psychicznie- powiedział Axl ironicznie.
-Dobra, idioci! Chodźcieże wreszcie!-krzyknął spragniony trunków Duff.
Ruszyli powolnym krokiem, zamglonymi uliczkami Sunset Strip. 

czwartek, 17 listopada 2011

Rozdział I.

25 lipca, 1985 rok.
Ciemne uliczki Zachodniego Los Angeles. Słabe światła latarnii ulicznych, odbijających jasnorude włosy, wilgotne, mokre od zimnego deszczu. Przetarte kowbojki ze sztucznej skóry kroczyły dumnie przed siebie w rytm 'Satisfaction' Stonesów.
"Nie ma to jak czerwcowa noc. "-pomyślał. Zbliżał się już do Hellhouse-brudnej dziury, gdzie mieszkał.  Czemu brudnej? No cóż...Guns N' Roses tam pomieszkiwali. Mimo krótkiego-5 miesięcznego istnienia, każdy w okolicy wiedział z kim, a raczej czym ma do czynienia słysząc nazwę owego zespołu. "W sumie....powinniśmy znaleźć sobie jakąś pracę...Izzy z dilerki wiele sobie nie pociągnie, a okradanie prostytutek to nie jest za wspaniały biznesplan. Może by tak...nie no! Muszę zamienić kilka zdać z Duffem."-rozmyślał. Nagle usłyszał huk. Samochód uderzył w śmietnik. Właściwie to bardzo nowoczesny samochód. Może by tak? Pobiegł w stronę żółtego Porshe. W środku znajdował się portfel. O! Całe 600$! Ale lepiej nie będę mówił chłopakom. Wiadomo na co by tą kasę, potrzebną nam do przeżycia wydali.
***
-Slash! Ty debilu! Może się wreszcie nauczysz, że nie można skakać po łóżku w zabłoconych butach? - warknął ktoś donośnie anarchicznym głosem. Duff. -Boże! Jak z małym dzieckiem! Izzy! Ty należysz do inteligentniejszej warstwy zespołu! Zróbże coś!
-A weź spadaj? Nie widzisz, że palę?-burknął Izzy, poprawiając moherowy beret w kwiatki.-Inteligentniejsza? To, że skończyłem szkołę, bo INNYM się nie chciało, to zasługa tylko mojej kochanej matki.
Fochnięty Duff położył nogi na zagłówku krzesła, przez co kopnął Stevena mocno w głowę. Ten krzyknął coś niezrozumiałego, po czym zasnął. Zsunął się na podłogę. Slash z wyrazem triumfu usiadł na pustym krześle, wyprzedzając Axla, zniesmaczonego ubłoconymi kowbojkami loczystego na nowo znalezionym dywanie. Wnerwiony wziął ze stolika połamaną figurkę, nieokreślonego kształtu i cisnął ją w Slasha. Ten, zszokowany spadł z krzesła wprost na  Stevena, wbijając mu ostrogę z butów wprost w tyłek.  Steven pisnął donośnie zatumanionym głosem szaleńca przebywającego w zakładzie.
-Boże! Popcorn! Czemu się drzesz, jak zarzynana świnia w masarni?- jęknął Axl.
-Bo ta ciężka, kędzierzawa krowa wbija mi ostrogę w dupę!-odwarknął, zgrzytając zębami.
-Jaka krowa? To nie ja mam tak owłosiony tors, że na ulicy mylą mnie z orangutanem!- odpowiedział Slash.
-Jezzzzzuuu! Czy Ty chcesz przekroić mi tyłek? Pomyśl Ty sadysto, jeśli w ogóle masz mózg!-jęknął.-Na Ciebie się oglądają alfonsi, bo mylą Cię z pewnymi kobietami.
-A weź Ty nie wtrącaj w to mojej matki!- powiedział, siedzący dość długo w ciszy Duff.- Steven! Daj spokój! Obroń się chociaż.
-Ej zaraz?! Hahaah!-zawył Steven.
Wyjął z kieszeni pałki perkusyjne, po czym zaczął dziabać Nimi Slasha w...różne miejsca.
-TY DEBILU! ZARAZ WEZWĘ TU BRETA MICHAELSA NA CIEBIE! ZOBACZYMY, CZY BEDZIESZ TAKIM KOZAKIEM!-krzyknął Slash, cały czerwony ze złości.
Axl zarechotał z uciechą:
-Bret? Hmm...Duff, zrobimy Go na pedałka z Bon Jovi?-kiwnął porozumiewawczo głową, przy czym przetłuszczone włosy zaczęły chlastaś Izzy'ego w twarz, strącając mu ukochany beret.
-BILL, TY PIEPRZONY DEBILU! ROZUMIEM, NIE STAĆ CIĘ NA BOSKI PŁYN O JAKŻE WYTWORNEJ NAZWIE-SZAMPON, ALE NIE WYCIERAJ RĄK WE WŁOSY!-ryknął oburzony Izzy, całując swój beret z troską.
-Ej no, Izzy, rozumiem, że kochasz swój beret! Ale hmm... jest on taki drogi, a nas nie stać na Nightrain....-przylizywał się Axl- Jeff, przecież jesteś taki mądry, wielkoduszny...Wspaniale umiejący grać na gitarze, maestro gitary...
-PRZESTAN!-warknął wyraźnie zazdrosny Slash von Kędzierzawa Krowa Hudson, rzucając w stronę Axla puszkę.
-Dzięki, Krowa-odpowiedział szarmancko Axl, otwierając trunek.-O tak- pomyślał-Moher to zuo. Trza sprzedać go.
-Ej no! Spadaj, wiewióro! - zareagował Slash, na przezwisko.
Axl puścił to mimo uszu. Miał plan. I to niezły plan.
-Ej, chłopaki! Jutro gramy przed Michaelsem i resztą....może by tak zrobić jakąś zadymkę?-uśmiechnął się z szatańską iskierką w gałach.
-No w sumie...nie ma sprawy...ale nie użyjemy mojego basu, tylko ich!- zaczął ustalać warunki Duff.
-Eee...Ja mogę użyć pałeczek...-zamyślił się Steven
-Wzmacniaczem w łeb!-zawołał Slash, niczym pacjent zakładu dla obłąkanych.
-Ty możesz się na nich zwalić i zrobić hop w ostrogach, Ciężka, Kędzierzawa Krowo- Popcorn zaczął dokuczać, lecz wielki, bohaterski Ukośnik miał to głęboko gdzieś.
-Yyy. Dobrze! Ale mój berecik ma być bezpieczny- powiedział Izzy, przytulając beret z troską.
-Oj tam, oj tam! Idziemy!-krzyknął Axl z entuzjazmem.-...Ale najpierw... Izzy, proszę, skończ całować swój beret.
Izzy spojrzał na niego, jak na najgorsze wcielenie Sejtana, po czym schował beret to drewnianego kufra, zamykając na klucz, po czym klucz schował sobie...do majtek.
Po czym zaczął nucić "Moherowe berety panują nad światem! Moheroweee beretyyy!''
Pozostała czwórka określiła to wspólnym facepalmem, godnym ojca Rydzyka.
Wolnym, niechlujnym krokiem ruszyli ku klubowi.
Poison był jednym z wielu zespolików, kopiujących Motley Crue, ze sztucznym, glamowym imagem i słabą muzyką. Liderem tego zespołu był Bret Michaels, zwany przez Gunnersów pieszczotliwie ''Trucicielem'' z powodu nazwy jego marnego zespołu. Truciciel był wysokim,< ale nie tak jak Duff>, brzydkim, <ale nie tak jak Steven>, chorym psychicznie <ale nie w takim stopniu jak Axl> łysiejącym od lakieru człekiem. Bardzo nie lubił zespołu Gunnersów <co się mu dziwić?>, gdyż uważał Go za konkurencję oraz bezwartościowych debili z patologicznych środowisk.

Bohaterowie

W. Axl Rose


Młody, rudowłosy wokalista, o niezwykle pięknym, czystym skrzeczączym, jęczącym głosie. Ma bujne życie towarzyskie. Lubi frytki. Dużoo frytek. Jest najlepszym przyjacielem i obrońcą Breta Michaelsa i Jon Bona Joviego. Wielbi męczyć cioty z Poison. Jego hobby to dręczenie Slasha i Stevena oraz próba dogadania się z Duffem. Chodzi w męskich, różowych getrach oraz chustkach znalezionym w pobliskim kontenerze pomocy dla ubogich. Jego kowbojki są wiecznie czyste z powodu mycia ich bliżej nieokreślonym płynem.
SLASH


Nieokreslonej płci gitarzysta Guns N' Roses, który ma brązowe loki na łbie (pewnie wkłada łeb do pralki, zeby mu się ładnie kreciły) nazwany przez Stevena ciężka kędzierzawą krową. Nosi rozwalone, wiecznie ubłocone kowbojki z ostrogami, które są jego tajną bronia. Nie nosi nigdy koszulki i mysli, ze to jest sexy. Na łbie nosi cylinder znaleziony w pobliskim śmietniku. Jest uzależniony od picia taniej wódki i przede wszystkim palenia. Codziennie wypala średnio od 20-30 paczek fajek, przez to nie jets zbytnio urodziwy, więc nakłada na siebie warstwy tapety, a żeby zakryć oczy wkłada muchy lub po prostu zakrywa się   włosami.
Duff 'Rose' McKagan


Szalony, chory psychicznie multiinstrumentalista, w zespole Guns N' Roses ciągnie strunę oraz na nieszczęście słuchaczy często zostaje dopuszczany do mikrofonu. Naukowcy nie określili jeszcze jego gatunku, ale prawdobodobne jest, że jest on spokrewniony z psem. Jest niezwykle błyskotliwy, wielbi odlotowe życie z barwnymi wstawkami. W celu uzyskania swej jakże oryginalnej fryzury, używa wałków babci moherowej (patrsz: Izzy Stradlin), jest wielkim anarchistą. Jego idolem jest Sid Vicious, którego uważa na najlepszego basistę (na nieszczęście fanów, wzoruje się na jego 'grze'). Niewtajemniczone osoby uważają Go za wiernego kundelkowatego towarzysza Stevena Adlera, tudzież pudla.
Izzy Stradlin


Moherowa babcia, kompozytor, gitarzysta rytmiczny i jeden z najlepszych dilerów w jednym. Czas lubi spędzać na zarywaniu do perskich brunetek. Jest klonem Keffa ze Stonesów, gdyż jego mały, przeszyty moherem mózdżek nic nie umie sam wymyślić. Jest wiernym towarzyszem rudego zgreda, tudzież Axla. Ma czarne, półdługie kłaki oraz jak na groupie ojca Rydzyka przystało piękny berecik w kwiatki. Lubi nosić luźne koszule, pod którymi skrywa wiadomo co. Jest ironiczny, niesympatyczny i gburowaty, więc jest sercem całego zespołu. Nie lubi Pudla, tudzież Stevena Adlera.
Steven Adler


Kumpel Slasha, wielkiii żartowniś, wróg #1 Mydła i prostownicy. Nazywany jest 'Popcornem' najprawdopodobniej z racji swojego (?) małego mózgu. Ma stwierdzone ADHD, gdyż czasem, gdy nikt nie widzi gwałci gitarę Slasha, duckwalkując, niczym Angus z AD....znaczy AC/DC. Ma piękne, gęste kudły, koloru skisłej cytryny, niebieskie, niczym zamulona rzeka oczy oraz 40 centymetrowe pałki...do perkusji. Ma obfite owłosienie na torsie, rękach i nogach, dzięki czemu zyskał przydomek 'orangutan'. Największy ćpun w zespole, co jest dość sporym wyczynem, zważywszy na Slasha.

Wstęp.

Słowem wstępu- jest to opowiadanie o zespole Guns N' Roses. Dokładniej o początkach. Akcja zaczyna się w 1985 roku. Wszystko jest pisane z dystansem i humorem, GnR pokazane na wesoło.